Jeszcze nie wiem, czy będzie to stały cykl, czy jednorazowy zryw, ale bardzo cieszę się, że to właśnie ta osoba, jest moim pierwszym rozmówcą. Kobieta-rakieta. Wyjątkowy pedagog, świetny nauczyciel. Zawsze elegancka, uśmiechnięta i serdeczna. I co ważne: zbytkowianka, Pani Grażyna Gądek.
Co prawda „spotykamy” się nieco inaczej, niż zakładaliśmy kilka miesięcy temu, ale pandemia wciąż mocno wpływa na naszą codzienność. Na szczęście technologia nam sprzyja i spotkanie, które miało odbyć się w zbytkowskiej świetlicy, odbędzie się tu, na łamach naszej sołeckiej strony. Mam nadzieję, że uda się nam w ten sposób przedstawić coś wyjątkowego, co stworzyła pani Grażyna. Dziś rozmowa o książce!
Paulina Wawrzyczek: Pani Grażyno, dziękuję i gratuluję! Miałam już możliwość przyjrzeć się książce i to, co mogę powiedzieć już na starcie, to wręcz podziw dla ogromnej pracy, którą w to Pani włożyła. Wyjątkowa publikacja o zbytkowskich domach to nie tylko historia miejsc, ale i ludzi, całych rodzin. Skąd pomysł na takie dzieło?
Grażyna Gądek: Na początek małe sprostowanie. Nie nazwałabym mojej pracy dziełem ani nawet książką. Daleko mi do mistrzów pióra. To raczej opracowanie, genealogiczne dociekania. A skąd pomysł? Tak jakoś samo wyszło. A motorem były: sensacja i ciekawość. Od dawna chciałam opracować drzewo genealogiczne mojej rodziny, ale nigdy nie było na to czasu. Wiadomo: dzieci, praca, obowiązki domowe. Nawet przejście na emeryturę nie było wystarczającą okolicznością, aby się za to zabrać. Przełomem okazał się styczeń 2019 r., kiedy to ukazała się książka Wojciecha Kiełkowskiego Dzieje Zbytkowa od czasów najdawniejszych do współczesności, którą przeczytałam jednym tchem i w której znalazłam informacje dotyczące także mojej rodziny. Dowiedziałam się między innymi, że w 1917 r. jakiś Jan Hansel prawdopodobnie został zamordowany w lesie. Myślałam, że to mój pradziadek. Poszłam do urzędu sprawdzić w księgach metrykalnych, czy to prawda. I tu zaskoczenie. Pradziadek nie nazywał się Jan, ale Franz Hansel i nie został zamordowany, ale umarł na atak serca. Później okazało się, że w książce „namieszał” drukarski chochlik, a zamordowanym w lesie mężczyzną był Jan Homel. Przy okazji dowiedziałam się również, że z domem mojego pradziadka, który mieszkał nieopodal gospody u Gałuszki, związane były osoby o nazwisku Kremiec, Fijoł i Cejnar. Nie miałam pojęcia, że ktoś taki w ogóle mieszkał w Zbytkowie i to w dodatku w domu moich pradziadków. Postanowiłam zgłębić temat i… połknęłam bakcyla. To tyle, jeśli chodzi o sensację. Oczywiście drzewa genealogicznego jeszcze nie zrobiłam (śmiech).
P.W.: A ciekawość?
GG: Czytając książkę pana Wojtka, przypominałam sobie znane z dzieciństwa osoby, wydarzenia, miejsca, budynki. Ze zdumieniem odkrywałam też fakty zupełnie mi nieznane, np. to, że gospodę u Gałuszki pod „dwójką” prowadził wcześniej jakiś Solich, że zlicytowano realność nr 9, że w domu nr 3 należącym do niejakiej Anny Szwarc wybuchł pożar i wiele innych. I wtedy zrodziła się myśl: A może spróbować zlokalizować te miejsca, poznać bliżej mieszkających w nich ludzi? Raz zadane pytanie zaczęło mnie prześladować. I tak się zaczęło. Wkroczyłam w fascynujący świat naszych przodków. Ależ to górnolotnie zabrzmiało! (śmiech). A potem naszła mnie kolejna myśl, żeby podzielić się tym z innymi.
P.W.: Jak wyglądała praca nad publikacją?
G.G.: Zaczęłam od szukania i gromadzenia materiałów. Najpierw wypisałam ze wspomnianej książki W. Kiełkowskiego wszystkie informacje, które mogłyby okazać się przydatne, potem studiowałam i wynotowywałam potrzebne mi dane z ksiąg metrykalnych. Szukałam danych w Internecie, niektóre księgi metrykalne, katastralne czy czasopisma są bowiem dostępne on-line, a także w innych dostępnych publikacjach dotyczących naszego regionu. Nie będę ich wyliczać, gdyż są wymienione w mojej pracy. Brakujące informacje pozyskiwałam od mieszkańców Zbytkowa, chodząc po domach i prosząc o chwilę rozmowy, dzwoniąc do rodziny, przyjaciół, znajomych, a nawet nieznajomych mi osób. Chyba nigdy nie odwiedziłam tylu domów co w minionym roku. W niektórych domach byłam pierwszy raz w życiu. Robiłam notatki. Potem były wielogodzinne, wielodniowe próby dopasowania do siebie różnych informacji, tworzenie tak zwanych map mentalnych, sieci połączeń pomiędzy poszczególnymi osobami i całymi rodzinami. Nieraz siedziałam do późnej nocy, usiłując odkryć, kto był czyim dzieckiem, ojcem, dziadkiem. Często nie mogłam spać, próbując odnaleźć łączące ludzi związki. Śniłam o nich, poświęcałam im każdą wolną chwilę. To było jak uzależnienie lub zbieranie grzybów (śmiech). Radość, że znalazło się pierwszy, ale natychmiastowe pragnienie, żeby znaleźć więcej. A potem nastał czas redakcji tekstu. Tekstu wielokrotnie poprawianego i weryfikowanego z powodu stale pojawiających się nowych faktów. I myślę, że ten proces trwał będzie nadal. Ciągle jest wiele niewiadomych w moich opisach.
P.W.: Ile czasu zajęło Pani zebranie materiałów i opisanie historii zbytkowskich domów?
G.G.: Półtora roku. Tak. Od stycznia 2019 r. do lipca 2020 r. Kawał życia. Czas okupiony pogarszającym się wzrokiem i bólem kręgosłupa z powodu wielogodzinnego siedzenia przed komputerem. Ale też mnóstwo satysfakcji. Długo szukałam domu nr 50. Nikt nie pamiętał, gdzie stał i kto w nim mieszkał. Ale udało się! Dzięki życzliwości wielu ludzi i dziesiątkom telefonów.
P.W.: Do kogo kieruje Pani swoją publikację?
G.G.: Przede wszystkim do mieszkańców Zbytkowa. I tych starszych, i tych młodszych, nawet jeśli teraz nie są zainteresowani przeszłością. Myślę, że każdy z nas odczuwa potrzebę sięgnięcia do swoich korzeni, ale nie wszyscy jeszcze o tym wiedzą. Ta potrzeba przychodzi, niestety, a może „stety”, z latami. Mam nadzieję, że moja praca nie pójdzie na marne i stanie się początkiem „podroży do przeszłości”, zachęci potencjalnych Czytelników do dalszych genealogicznych poszukiwań. Pracę dedykuję też moim synom, którzy osiedli w Krakowie. Chciałabym, aby nie zapomnieli, „skąd ich ród”. I oczywiście wszystkim zainteresowanym genealogią.
P.W.: Co było najciekawsze podczas tej pracy?
G.G.: Odkrywanie nowych rzeczy, podążanie od nitki do kłębka, detektywistyczne wręcz łączenie faktów i ich interpretacja. Niesamowitą radość sprawiała mi sytuacja, w której dowiadywałam się, że założona przeze mnie hipoteza jest prawdziwa, że kolejny puzzel pasuje do układanki.
P.W.: Czy może Pani zdradzić jakieś „smaczki”, o których się Pani dowiedziała? Ja na przykład, dzięki Pani książce dowiedziałam się, że mój tato wcale nie był pierwszym Wawrzyczkiem w Zbytkowie i już sporo lat wcześniej mieszkała tu rodzina o tym nazwisku!
G.G.: Tak. To prawda. Sama byłam tym zaskoczona. A także tym, jak wiele nazwisk zniknęło z naszej wioski. Buchta, Gil, Kasza, Lanc, Paszanda, Zygma i wiele innych. A co do „smaczków”. Choćby to, że Wawrzyczkowie pochodzili z Kończyc Wielkich, podobnie zresztą jak moi protoplaści ze strony dziadka Hanzla; że prawdopodobnie najstarszy mieszkaniec Zbytkowa miał 108 lat, o ile w księgach nie popełniono błędu w zapisach; że najkrótszy czas pomiędzy owdowieniem a kolejnym ślubem wynosił dwa tygodnie, że największa różnica wieku pomiędzy małżonkami wynosiła 47 lat. A także to, że chyba udało mi się odkryć nazwiska nadzorców pracujących niegdyś w zbytkowskim folwarku. Ten wątek wymaga jednak potwierdzenia przez historyków.
P.W.: Czy może Pani ocenić historię naszej miejscowości?
G.G.: Z pewnością jest niezwykle ciekawa. Miejscowość od zawsze leżąca na pograniczu najpierw Austrii i Prus, teraz dwóch powiatów: cieszyńskiego i pszczyńskiego, skupiała w sobie losy mieszkańców Śląska Cieszyńskiego, naszej małej ojczyzny. Życie mieszkańców wioski z pewnością było zdeterminowane jej geograficznym położeniem, naznaczone wspólnotowością i kulturową koegzystencją. To tu żyli obok siebie nie tylko katolicy i ewangelicy, ale także rodziny żydowskie. To tu w gospodzie u Gałuszki lub u Maloska w Dębinie bawili się wspólnie „cysaroki” z „prusokami”, choć czasami dochodziło do sporów, czy to o politykę, czy o dziewczynę. Mieszkańcy ciężko pracowali na roli, ale nieobce im były skutki wydarzeń politycznych; ginęli w powstaniach, na frontach światowych wojen czy w koncentracyjnych obozach, czasami też w wyniku politycznych lub sąsiedzkich sporów. Jak w przypadku wielu innych miejscowości także w dziejach Zbytkowa pojawiały się ciemniejsze strony, szczególnie w okresie II wojny światowej, ale tych jaśniejszych było o wiele więcej. Tak myślę i taką mam nadzieję. Na pewno warto poznawać jego historię, słuchać opowieści starszych ludzi. Żeby nie było za późno. Szkoda, że nie przyszłaś, jak mama jeszcze żyła. Ona by ci tyle naopowiadała. Tak często słyszałam, odwiedzając moich rozmówców, przy czym czasami zamiast mamy pojawiali się tata, dziadek, babcia.
P.W.: Dziękuję za rozmowę. Mieszkańcom Zbytkowa i nie tylko polecamy lekturę książki „Ocalić od zapomnienia” autorstwa Pani Grażyny Gądek. Publikacja ta jest wyjątkowa, bo mówi o nas, naszych korzeniach, o historii naszej małej ojczyzny.
G.G.: Ja również dziękuję. A potencjalnych Czytelników proszę o weryfikację ewentualnych błędów i uzupełnienie braków za pośrednictwem strony solectwozbytkow.pl
Grażyna Gądek – zbytkowianka od urodzenia, z kilkuletnią przerwą na naukę. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej im. Powstańców Śląskich w Strumieniu podjęła naukę w Liceum Ekonomicznym w Pszczynie, a w 1982 r. ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Początkowo pracowała jako nauczycielka języka polskiego we wspomnianej szkole podstawowej, a od 1999 r. w nowo utworzonym Gimnazjum w Strumieniu. Ma męża Romana i dwóch synów: Damiana i Adama. Uwielbia czytać książki (z wyjątkiem harlequinów i horrorów), kocha taniec towarzyski i aerobik. Od 18 lat współtworzy miesięcznik parafialny Strumień – Dobra – Prawdy – Piękna.
Książka powstała pro bono, a jej promocja należy do realizacji projektu „Pamięć o Majorze”. Zadanie to jest współfinansowane z budżetu Powiatu Cieszyńskiego.
.Chapeau bas! Mnóstwo żmudnych poszukiwań, godziny analiz, dziesiątki rozmów = Genealogia zbytkowskich rodzin!