Krótka, prawdziwa powiastka o małym, niemechanicznym koniu
w nieorwellowskim folwarku1
Reprezentując pokolenie dawne (brzmi to zdecydowanie lepiej niż starsze lub stare) mam kilka niezbywalnych praw, jak np. prawo do zasiadania na kanapie, prawo do tego by mieć za złe , prawo do snucia wspomnień. Zapewne młodość wszelkiej maści prychnie i wydmie ze znudzeniem policzki. Nie ma bowiem owa młodość świadomości przemijania, ni też tej, że i po niej ślad kiedyś zaginie. W tym właśnie miejscu korzystam ze swoich praw i mam młodym za złe ignorowanie przeszłości, oczywiście sadowiąc się wcześniej na wspomnianej kanapie i snując wspomnienia.
Pewnego dnia w zbytkowskim folwarku2 do licznego grona koni, krów, kotów, psów, drobiu wszelkiego asortymentu tzn. kur, kaczek, indyków, gęsi, perlic, a także do jedwabników dla których dziadek uprawiał morwę, dołączył kucyk. Dziadek mój będąc majorem rezerwy odkupił od cieszyńskiego garnizonu kucyka w stanie spoczynku. Konik wiódł w folwarku życie lajtowe, pracując na ćwierć etatu. Drzewiej w Polsce bywały cztery pory roku, takoż nieparzystokopytnego zatrudniano zimą do ciągnięcia sań, których zawartość stanowiły trzy panny Płonkówny. W pozostałe pory roku mógł się „byczyć” tzn. przekąszać owies, skubać trawę i brykać po pastwiskach, zwanych na cieszyńskim rajczulami. Poza siłą, kucyk miał przyzwoity słuch muzyczny, służył bowiem wcześniej w orkiestrze wojskowej jako omc bębniarz, dokładnie tragarz bębniarza (nosił bębny w ostatnim szeregu wojskowej orkiestry). Upodobanie do muzyki wyrażał od czasu do czasu galopem w stronę maszerującej przez wieś orkiestry, która z jakichś okazji w Zbytkowie czasem grywała. Wyuczony porządnej musztry, odbierał przemarsz niczym dygnitarz, po czym wracał do folwarku.
Okres wojenny spędził pod rządami okupanta (wspomniałam o tym fakcie w tekście o J. Płonce).Wojska wyzwolicielskie również nie wykazały zainteresowania zwierzakiem (być może wyglądał już w owym czasie na zbyt łykowitego). Tym sposobem kuc przetrwał zawieruchę wojenną i doczekał powrotu właścicieli. I tu zaczyna się łzawa , a raczej wzruszająca część opowiastki. Mocno już starawy, mały koń, po wojnie nadal pozostawał rezydentem w gospodarstwie, co dziadek ujął w spisie inwentarza żywego w 1949 r.3 Czteronogi przeżył jeszcze lat kilka i w lutym, gdzieś w połowie lat 50-tych, udał się do zwierzęcego raju. Wszystkie niehodowlane zwierzaki zwyczajowo grzebano w sadzie. Sad z którego aktualnie pozostała resztka był w tym czasie zdecydowanie większy. Dwa rzędy drzew owocowych wykarczowano w 1972 r. pod pas drogi krajowej 81.
Przy kucu od szczeniaka chowały się dwa psy, które przez dwa dni (tyle czasu zajęło dziadkowi wykopanie mogiły w zmarzniętej ziemi) nie tknęły misek. Towarzyszyły kucykowi w jego ostatniej drodze. Mama i babcia niejednokrotnie wspominały dziwny kondukt składający się z konia ciągnącego martwego kucyka, dwóch psów i człowieka.
Opisałam tę historię z kilku powodów:
1.) Nie zawsze behawioryzm wystarczy do tłumaczenia zachowań zwierzęcych – bywa zwierzęta mają bardziej ludzkie odruchy od niejednego z gatunku homo sapiens
2.) Opowiastka nie będąc bajką zawiera morał
3.) Powierzchowny, przypadkowy opis i kilka zdjęć może uzmysłowić zmiany, jakie zaszły na wsi w przeciągu kilkudziesięciu lat.
©Anna Szczypka-Rusz