Jubileusz 40-lecia Przedszkola w Zbytkowie

Ponoć opowiadanie historii, które mówi się z własnej perspektywy, nabiera nieco innego statutu. Za słowami skrywa się osoba. Człowiek. Jego emocje często pokrywają się z naszymi. Jego wspomnienia – także…

Więc dziś opowiem Wam dlaczego na uroczystości 40-lecia Przedszkola im. Marii Konopnickiej w Zbytkowie, miałam ściśnięte gardło…

Mam trzy lata. Widząc moich starszych sąsiadów, którzy drepczą do i z przedszkola, bawią się na placu zabaw za budynkiem, robiących te wszystkie super fajne rzeczy – zakomunikowałam mamie, że wszystkie dzieci chodzą do przedszkola, a jo, biedoczek – nie.

Mama łap mnie za skrzydło. Po krótkim czasie byłam już zbytkowskim przedszkolakiem, a nad moją szafką pojawił się znaczek: tramwaj. Ciężko było mi ten tramwaj przetrawić, bo przecież jestem dziewczynką i powinnam mieć jakieś kwiatuszki, ale czy gdybym miała stokrotkę – to po 30-latach nadal bym ją pamiętała? Wątpię.

Trafiłam do maluchów razem z innymi moimi rówieśnikami. Pamiętam patyczaki, które wtedy były absolutnie obrzydliwe, ale jednak fascynujące. Pamiętam troskliwą opiekę Agnieszki – wtedy dziewczyny w starszakach, która nawet do zdjęcia podarowała mi sznur korali.

Pamiętam młodą, wspaniałą nauczycielkę, która mocno wpłynęła na moje decyzje zawodowe, ale o tym za moment. Gdy pani Bożena pojawiła się w zbytkowskim przedszkolu, zastanawialiśmy się jak ona to robi, że kartki mają wycięte takie równe, równiusieńkie trójkąty, a po roku wyszło na jaw, że ona miała takie nożyczki. To był początek lat 90., my byliśmy smarkaczami. Mogliśmy tego nie wiedzieć.

I zestaw do zabawy w pocztę!

i leżaki, które przy nieco większym wierceniu się, opadały.

Nigdy nie zapomnę klusek na parze ze sosem waniliowym od ukochanej pani Eryczki Jerzok. I zup mlecznych z Fipsami… To z kolei była trauma. Chyba jedyna. Zanim doszliśmy do etapu jedzenia, kukurydziane chrupki tworzyły niezjadliwą breję. Ale znowu: lata 90. – cheeriosów i chocapiców nie było.

Pan Franek Konieczny przebierał się za świętego Mikołaja, co mnie dziwiło, bo przecież na Wyzwolenia Mikołajem zawsze był pan Mirek Płonka.

Czerwone tornistry dla dziewczynek, niebieskie dla chłopaków – tak mój rocznik zakończył przygodę z przedszkolem. Przez 3 następne lata, już jako uczniowie szkoły podstawowej, non stop myliliśmy te plecaki i potem, wieczorami, gdy przychodziła pora zadania domowego, okazywało się, że na zeszytach jest napisane Ela, a nie Paulina. I mama wsiadała na rower i długa na Długą, mając nadzieję, że u Eli nie będzie zeszytów z imieniem Monika czy Natalia.

Miałam taką jedną rozmowę ze wspomnianą p. Bożeną Malik o studiach, gdy przyszedł ten czas, w którym trzeba podejmować decyzję „Co dalej”. – Palula – powiedziała, bo tak mówiła i mówi do mnie nadal – Nie będzie łatwo. To trudny zawód.

I tak prawie po 20 latach, wróciłam do zbytkowskiego przedszkola jako przyszła przedszkolanka, realizując swoje pierwsze praktyki. Moje pierwsze przedszkolaki: trzyletni Dominik, który regularnie wycierał w mój rękaw to, co zjadł. Mama zawsze wiedziała, co było na obiad. Oleńka, której przez 10 minut próbowałam ubrać buty. Maciek, który najbardziej na świecie kochał przedszkole za jedzonko. Krzyś, który odezwał się do mnie dopiero wtedy, gdy było trzeba się żegnać, bo czas praktyk dobiegł końca.

Podczas Jubileuszu ze sceny padły słowa, że to w przedszkolu podejmuje się najważniejsze decyzje.

Nauka sznurowania butów. Nauka jedzenia sztućcami. Spacery, piosenki, wierszyki. Jak kolorować, by nie wyjeżdżać za linie. Jak się podpisać. Przyjaźnie, które trwają mimo upływu lat. Wspomnienia, na których jest już mała warstwa kurzu. Wspaniali nauczyciele, którzy nauczyli wszystkiego – w tym tego, jak stać się nauczycielem.

Zbytkowskie przedszkole zawsze miało ogromne szczęście do kadry. Do rodziców, tak mocno zaangażowanych. Do dzieciaków, grzecznych, ale charakternych i świetnie przygotowanych do stawiania tych następnych kroków.

Tylko ta przeklęta zupa mleczna z Flipsami! Mam nadzieję, że została ona prawnie zdelegalizowana!

———

I oto jesteśmy. Zgromadzeni w sali MGOKu, oglądający zachwycające występy, prezentacje, wspominający, dziękujący. 40 lat. Dwa pokolenia.

Te cztery dekady, to zaledwie kropla w historii tego miejsca.

Dziękujemy, gratulujemy, podziwiamy.

Wzruszenie trzymało nas, zgromadzonych po drugiej strony sceny, za gardło, a i kilka łez uciekło.

Zachęcam gorąco do podzielenia się wspomnieniami z tego wspaniałego czasu.

Ps. Serio, zupa mleczna najgorsza. I nic więcej.

Paulina Wawrzyczek

fot. Alina Wawrzyczek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *